Zygfryd pędził na czele swej awangardy!
Czas na zachowawczość czy kunktatorstwo minął. Teraz jest czas zdecydowania i działania.
Był już tak bliski zwycięstwa... Już prawie czuł jego smak. Liczy się tylko to, aby zdążyć na Smocze Wzgórze przed innymi. Wiedział już doskonale, że oprócz niego także inni polują na Kamień i bał się nawet myśleć co się stanie jeśli ktoś by go ubiegł.
Zdążyć mógł tylko jeden!
(...)
W stolicy Waldenburgii słychać było niesłychane poruszenie.
Tłumy ciekawskich, towarzyszące pochodowi przybyłych od samych bram miejskich, zebrały się teraz przed Pałacem Książęcym i oczekiwały w napięciu dalszego rozwoju wypadków.
Wśród zgromadzonych mężne postacie Rycerzy Bractwa Niezwyciężonego Słońca, otaczających Zygfryda, znacząco się wybijały. Kurz bitewny oraz wgniecenia na ich zbrojach jednoznacznie wskazywały, że w przeciwieństwie do Straży Pałacowej nie są wojskiem paradnym.
Dla wszystkich było więc jasnym, kto rozdaje karty w tej rozgrywce.
Zygfryd stał z odkrytą głową przed tronem należącym do jego ojca, a zajmowanym teraz przez jego brata. Jego postawa emanowała spokojem i zdecydowaniem.
Kontrastowało to z nerwowością Wilhema i jego piskliwym głosem:
- Zarzucasz mi, że jestem "uzurpatorem" Bracie...!!! Że to przeze mnie Ojciec Cię wydziedziczył, że siedzę na tronie wbrew prawu, zwyczajom i tradycji. A jakie Ty masz do tego prawo!
Ty, odrzucony i wzgardzony przez wszystkich. Nawet przez własną rodzinę!!!
Ty, odrzucony i wzgardzony przez wszystkich. Nawet przez własną rodzinę!!!
Zygfryd uśmiechnął się nieznacznie i wyjął okrągły przedmiot zza pazuchy.
- Oto moje prawo Wilhelmie...!
- THE END -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz